Bukowo wieś
mała miejscowość
wielka historia


Był październik roku 1772. Peter Klawiter, dumny karczmarz z Bukowa, usiadł na starej, drewnianej ławce przed swoją chatą, podkręcając wąsa pykał fajkę, którą odziedziczył po swoim dziadku jak i całą karczmę.

„Czyż to nie jest najpiękniejsza pora roku…” myślał sobie spoglądając na pożółkłe liście owiewane delikatnym wiatrem, ratujące się ostatkiem sił przed niechybnym i tak upadkiem. „Zima będzie sroga bo babie lato długą i mocną nic snuje po źdźbłach trawy….” i żadną inną myślą nie dotykał większego nieszczęścia niż to, że śnieg i mróz będzie zaglądał do jego chaty, a ono zawisło nad jego rodziną jak sopel lodu na dachu i z taką samą pewnością miało spaść na jego barki…… .
Żona karczmarza, pani Maria była doskonałą gospodynią, a sława jej kuchni dumnym echem brzmiała po okolicznych wsiach. Żaden z gości nie potrafił odmówić sobie przyjemności spożycia jej doskonałej kaszy ze smażonym boczkiem popijanej piwem pszenicznym lub zsiadłym mlekiem(w zależności od upodobań). Nikt nie miał wstępu do jej kuchni, gdyż tylko tak mogła strzec swoich tajemnic kurialnych.
Przed karczmą na podwórzu spokojnie bawiła się mała Elisabeth, jedna z trojga dzieci państwa Klawiterów. Była oczkiem w głowie  rodziców jak i dwóch starszych braci Paula i Jacoba, którzy pomimo ciężkich prac na polu każdą wolną chwilę spędzali z małą Elą.  Od zeszłego roku, dnia jej urodzin miała jeszcze jednego towarzysza, którego traktowała niemal jak członka rodziny, z którym prawie się nie rozstawała i nad życie uwielbiała, a był to mały piesek, prezent na jej 6 urodziny od mamy i taty.



Bracia zbili dla Hermana (bo tak nazwała pieska) piękna budę. Pies jednak i tak spał z Elą w jej łóżeczku unikając w ten sposób chłodów nocy i rozłąki z swoją panią. Elisabeth z Hermanem tworzyli jedną całość i cała wieś już wiedziała, że tam gdzie pojawiała się Ela tam był również piesek i odwrotnie, gdzie Herman tam i młoda Klawiterka.


Jednak najmilszym jej zajęciem i uwielbianą zabawą był taniec z piskiem. Gdy tylko zbliżały się sobotnie wieczory i ludzie tłumnie zjawiali się w karczmie, ojciec chwytał swoje skrzypce i przy śpiewie gości wygrywał najpiękniejsze melodie, a bawiono się przy nich do białego rana. Elisabeth uwielbiała również tańczyć i nie traciła żadnej okazji ku temu. Chwytała wtedy Hermana za przednie łapki, podrywała do góry i wywijała najróżniejsze figury w takt rozlegającej się muzyki. Na początku robili to tylko na podwórzu, gdyż mama z tatą nie pozwalali jej wchodzić wieczorami do karczmy, ale gdy ktoś podejrzał przez okno jak bawią się dziewczynka z pieskiem to od tamtego czasu byli często zapraszani na solowe występy do gospody. Ludzie siadali wtedy na ławach, śpiewając i klaskając oglądali i dobrze się bawili przy popisach „gwiazd estrady”.
Dziś wieczorem Elisabeth miała wkroczyć w siódmy rok swojego życia. Rodzice przygotowali przyjęcie dla zaproszonych gości, Ela dostała nową sukienkę, ale najważniejszy prezent stał przy kominku w tajemniczym koszu pod pod przykryciem czerwonego koca. Elisabeth już od rana niecierpliwie krzątała się po domu nie mogąc doczekać się nadejścia uroczystości a jeszcze bardziej otwarcia tego tajemniczego kosza. Na urodziny zaproszona była cała wieś i ponieważ wszyscy uwielbiali małą Klawiterkę zapowiadała się huczna impreza. Goście zjawili się w komplecie. Zajęli miejsca przy stołach i oczekiwali na przybycie malej Elisabeth, aby rozpocząć zabawę. Cała karczma rozświetlona była przez liczne świece i udekorowana papierowymi figurkami. W kuchni wrzało w garnkach a z pod pieca strzelały iskry. Pani Maria doprawiała ostatnie potrawy, a ojciec stroił skrzypce.  Goście jeszcze zamieniali między sobą słowa, gdy na schodach z poddasza pojawiła się Ela. Miała na sobie swoją nową białą sukienkę i jasne sandały a włosy związane kremową wstążką. Za nią z białą kokardą na szyi schodził Herman, dumny niemal jakby to on obchodził swoje urodziny. Zapadła cisza i wszyscy zatopili wzrok w dostojnej jubilatce. Lecz cisza nie trwała długo. Przerwał ją przeraźliwy krzyk jednej z kobiet przy oknie ” POŻAR!!!” Wszyscy wybiegli przed dom a ich oczom ukazał się przerażający widok słupa ognia pożerającego dom na drugim końcu wsi. 

Pożary w tym czasie były zmorą wiosek gdyż zwarta zabudowa i materiały z których budowano domostwa, powodowały zniszczenie jak nie całej to dużej części wioski od jednego palącego się domu. Nie było czasu do stracenia. Peter Klawiter pierwszy ruszył z wiadrem w ręku do walki z ogniem, a za nim ruszyli jego dwaj synowie i reszta mężczyzn i kobiet ze wsi. Nawet dzieci pobiegły ku płonącemu gospodarstwu. Oszołomiona Ela szybko uciekła z powrotem do swojego pokoju i ukryła z pieskiem pod pierzyną.
Mieszkańcy zażarcie walczyli z szalejącym ogniem. Na szczęście w nieszczęściu paliła się przydomowa szopa, która nie była połączona z żadnym z zabudowań i składowane w niej było drewno i trochę narzędzi. W takiej sytuacji ludzie mogli tylko polewać zagrożone budynki i obserwować dopalającą się szopę.  Tymczasem w karczmie pozostawione na ogniu gotujące się potrawy zaczynały co raz mocniej wrzeć, a po całej kuchni rozchodziła się para i  zapach przypalającego się mięsa. Nagle rozgrzane do czerwoności  garnki  zaczęły pękać, a wypływający z nich tłuszcz stanął w płomieniach. Momentalnie drewniana podłoga stanęła w płomieniach, a ogień błyskawicznie ogarnął całą kuchnię. Kwestią sekund już tylko było przedostanie się go do pozostałych izb karczmy, a po paru minutach cały dół malował się w czerwieni pożaru. Elizabeth z Hermanem skryci pod pierzyną w łóżku prawdopodobnie nie czuli już ból od płomieni ponieważ nieświadomie zasnęli w dymie.  W tym czasie mieszkańcy dogaszali spaloną szopę, gdy ktoś krzyknął: „PATRZCIE NA KARCZMĘ!”

To już nie była karczma tylko olbrzymi słup ognia, trawiący drewnianą konstrukcję budynku. Peter i Maria chwycili się za ręce i uklękli w swej bezsilności. Nie mieli już siły aby biec na ratunek, oślepieni czerwoną łuną z ich oczu poczęły wypływać gorzkie łzy. Zapadła głęboka cisza, której tłem był odgłos rozpadającej się karczmy.
Elizabeth Klawiter pochowano na cmentarzu przy drodze na Wierzchowo, obok niej ktoś później postawił krzyżyk z wypalonym napisem HERMAN.

Od dnia pogrzebu we wsi zapanował ogólny smutek i strach przed duchem małej Eli, ponieważ wierzono, że nagła śmierć nie pozwala duszy odejść z tej ziemi przez co musi się błąkać w nieskończoność po tym świecie.
Rzeczywiście duch Elisabeth odwiedzał często mieszkańców w ich domach, a mówi się, że przy rodzicach i rodzeństwie był do końca ich dni. Nocami spacerowała po strychu, trzaskała drzwiami, układała naczynia w kuchni jakby nadal chcąc pomagać mamie. Lecz nigdy nie wyrządziła nic złego żadnej z doświadczanych osób i nigdy się nie ukazała do czasu, kiedy we wsi odbywało się wesele, a muzykanci zabawiali gości. Ela pojawiła się z pieskiem tak jak za życia, trzymała go za łapki i wesoło kręcili się w kółko na podwórzy przy chacie. Ludzie obserwowali ten taniec przez okna domu ale nikt nie odważył się wyjść na zewnątrz dopiero jak muzyka ucichła i zjawa zniknęła, poczęli wychodzić z chaty.
Od tamtego czasu unikana zabaw z muzyką we wsi z obawy na powrót ducha.


 Jest rok 1965 kapela Olszaków właśnie odbywa jedną z prób przed weselnym graniem w domu Stefana Olszaka przy starym poniemieckim cmentarzu. Orkiestra wesoło przygrywa, a tłumnie zgromadzone dzieci bawią się przy budynku, nagle jedno z nich wbiega do pokoju zespołu i mówi, że na cmentarzu jakaś kobieta tańczy z psem w takt ich muzyki. Zaciekawieni wybiegają na ulicę i rzeczywiści obserwują jeszcze przez chwilę ten dziwny taniec,

ale po chwili zjawa znika z ich oczu, a po ciele przechodzą tylko zimne dreszcze.
To jest fakt, co prawda roku nie jestem pewien, ale duch tej kobiety z psem ukazał się właśnie podczas próby kapeli, co widziało bardzo dużo osób.

FACEBOOK