Był chłodny ranek 21 kwietnia 1352 roku. Sołtys Goswyno właśnie szykował się do drogi na zamek w Człuchowie. Słońce leniwie wychodziło zza horyzontu zapowiadając pogodny i ciepły dzień. Słuchając odgłosów nadchodzących ze wsi dzień nie różnił się od innych niczym szczególnym, te same pianie kogutów, znana melodia pomrukiwania krów i donośne beczenie owiec zapowiadało kolejny, spokojny dzień w Bukowie.

Jednak sołtys miał dziś do spełnienia najważniejszy obowiązek życia i nie w głowie mu było myślenie o obrządku zwierząt czy pracy w polu. Dziś wydobył z kufra przy piecu swój odświętny serdak, naciągnął go na świeżo wykrochmaloną, białą koszulę wciśniętą w całkiem nowe, zakupione za dwie gęsi, spodnie z ostrym jak brzytew kantem. Na głowę nałożył ludowy kapelusz z czerwoną wstążką a w pasie zacisną szeroki rzemień również przeplatany kolorowymi wstęgami. Ostatnio tak wyglądał dwie niedziele temu, kiedy to udawał się na mszę Wielkanocną do fary w Strzeczonie. Powoli wsiadł na swój wóz i mocnym szarpnięciem lejców dał koniom znak do odjazdu. Ruszył w stronę Mosin, gdzie po drodze miał zabrać kolegę po tytule Henrico Lupo, który również miał dziś do spełnienia tę samą powinność.

Piaszczysta i rozjeżdżona droga spowalniała jazdę, ale dwa młode konie poganiane przez woźnicę, pewnie sunęły tą „rzeką” piachu. Goswyno miał rozdartą duszę wobec tego, co miało nastąpić. Cieszył się na myśl, że w końcu jego osada nie będzie tylko rozsypanym chaotycznie zlepkiem gospodarstw, ale stanie się formalną wsią wobec państwa, z jasno określonymi granicami i konkretną ilością ziemi do uprawy. Lecz na drugiej szali stały nowe obowiązki wobec panujący, takie jak oddawanie części płodów rolnych czy praca na rzecz zamku. Jednak duma z faktu wpisania do ksiąg zamku i otrzymania pisemnego potwierdzenia tego aktu, przeważała wagę na szalę zadowolenia.

Mosiny spowite jeszcze snem, tonęły w spokoju i ciszy tylko od czasu do czasu jakiś pies zrywał się z podwórza i zajadle oszczekiwał wóz Goswyna. Henryk Lupo siedział na ławce przed chałupą i pykał fajkę w oczekiwaniu na kolegę.

Na widok nadjeżdżającego wozu podniósł się, zakaszlnął parę razy, podciągnął spodnie, strzepał fajkę i ruszył w stronę drogi. Goswyno zaciągnął hamulec i wóz zatrzymał się. Lupo powoli wdrapał się na siedzisko obok bukowskiego sołtysa, podał dłoń na przywitanie i zasiadł obok. Obaj znali się od dobrych 30 lat, kiedy to już obejmowali urząd sołtysa i rozpoczynali starania, aby ten dzień nadszedł jak najszybciej. Już w 1332 ówczesny komtur Gunther Snoz obiecał sporządzenie przywileju, ale na obietnicach się skończyło. Dzisiejszy dzień miał ten trudny okres zabiegania zakończyć. Pogrążeni w ostatnich rozważaniach, prawie w milczeniu spędzali upływające minuty drogi. Na swoim szlaku nie mijali żadnych wozów, aż do młyna dębnickiego,

gdzie stary młynarz pozdrowił ich wyciągniętą ręką i znowu do Dębnicy ni żywej duszy. Dopiero w samej wsi widać było krzątających się mieszkańców, którzy to obrządzali wszelkie zwierzęta domowe, a młodzi pastuchowie gonili bądź to gęsi, bądź owce na pastwiska za wsią. Mijając ostatnią chatę ujrzeli już wieże zamku,
która dumnie zaznaczała swoją potęgę na horyzoncie. To był ich cel, przy okazji będą mogli zobaczyć, co prawda jeszcze, nieukończony, ale piękny zamek wraz z jego dworem. Przed samym miastem minęli się z patrolem krzyżackim składającym się z czterech rycerzy w białych pelerynach z czarnym krzyżem budzącym respekt wśród ludu. Zamek był ogromy. Liczne budynki, niektóre już skończone inne w budowie, tworzyły imponującą całość otoczoną głębokimi wodami jeziora. Most zwodzony był już opuszczony, a do dworu zmierzali robotnicy budowlani i służba. Na placu zamkowym przywitał ich dowódca straży i nakazał udać się za nim przed oblicze komtura Ludolfa Hake. Zaprowadzono ich do wielkiej Sali i kazano oczekiwać dostojnika. Cała komnata zrobiona była z czerwonej cegły, rozświetlona dzięki licznie usytuowanymi świecami, przyozdobiona wieloma chorągwiami, które majestatycznie zwisały po obu stronach pomieszczenia. W nawie głównej znajdował się dostojny tron, a za nim ogromny krzyż i ołtarz świadczący o religijności panującego. Po chwili rozległo się skrzypienie drzwi i metaliczny stukot zbrojnych rycerzy, a za nimi wszedł komtur i zajął miejsce na tronie. Sołtysi uklękli przed Krzyżakiem i oddali mu należy hołd. Ich serce już zabiło szybciej, gdy zauważyli wchodzącego na końcu sekretarz Ludolfa Hake, niosącego dwa zwoje papierowe. Komtur nakazał powstać i odczytać treść przywilejów lokacyjnych dla obu wsi.

 

Na mocy tych akt mieszkańcy otrzymali taki sam nadział ziemi, czyli 72 łany (około 1250 hektarów), z czego sołtys 7 a 4 przeznaczono dla kościoła. Reszta przeznaczona została pod zasiedlenie dla starych i nowych gospodarstw. Sołtysom dano wolną rękę do dzielenia ziemi pomiędzy chłopów, ale nakazano zastosować nowy system uprawy pól, zwany trójpolówką (oziminy, jare i ugór). Akt lokacyjny ujednolicał także formę i sposób uiszczania przez chłopów różnego rodzaju zobowiązań wobec państwa. Chłopi zarówno Bukowa jak i z Mosin mieli co roku na dzień św. Marcina (11 listopad) z każdego łana dostarczyć na zamek: po 6 miar żyta, pszenicy i owsa, dwie kury oraz odpracować w roku 3 dni na potrzeby zamku tzw. służby szarwarkowej. Była to praca na folwarku zamkowym bądź przy budowie zamku. Po odczytaniu, akta zrolowano i przekazano w ręce dumnych sołtysów, ci podziękowali, a komtur opuścił komnatę wraz ze świtą. Ponownie dowódca straży wyprowadził gości na dziedziniec i pożegnał. Droga powrotna dłużyła się okropnie, gdyż każdy z sołtysów jak najszybciej pragnął podzielić się nowina z mieszkańcami swoich wsi. Wjeżdżając do Mosin Henryk Lupo dumnie machał zwojem akt do obserwujących ich chłopów, dając znak, że tym razem nie wracają z pustymi rękoma. Goswyno nie musiał się prawie zatrzymywać przy domu sołtysa Lupo, gdyż ten sprawnym susem opuścił w biegu jego wóz. Teraz woźnica mocniej szarpnął lejce zmuszając konie do szybszego kroku. Na wzór przyjaciela i on, dostojnie prezentował rulon papieru zdążając przez wieś do domu. Chłopi od razu porzucili swoją pracę i skierowali się do sołtysa po nowiny. Goswyno nie zsiadając z wozu odczekał aż wszyscy gospodarze zjawili się na jego podwórzu i dumnie odczytał treść przywileju lokacyjnego nadanego wsi Bukowo w dni 21 kwietnia 1352 roku.

Całą treść oparłem na książce pana Mariana Frydy „Bukowo i Mosiny”

FACEBOOK